Tego rodzaju podejście było aż nadto wyraźne w moim postępowaniu. Siedziałem na przykład w gabinecie pogrążony w pasjonującej lekturze, gdy przychodziła Dottie, mówiąc:
Kochanie, właśnie przyszedł Sean i przyniósł w dzienniczku same piątki. To wspaniale, skarbie – odpowiadałem zazwyczaj. – Jestem w środku rozdziału. Porozmawiam z nim przy kolacji. Przy kolacji o tym już nie pamiętałem. Krótko mówiąc, byłem niezbyt skory do chwalenia dzieci, gdy na to zasłużyły. Zdarzało się i tak, że przychodziła Dottie, mówiąc:
Kochanie, Sean właśnie uderzył Katie za wtargnięcie do jego pokoju. Co takiego!? Ma tu zaraz przyjść. Chcę z nim porozmawiać! Taka wiadomość wywoływała u mnie zupełnie inną reakcję. Czytana właśnie książka okazywała się już nie tak ważna. Sprawa nie mogła poczekać do kolacji. Musiałem załatwić ją natychmiast, ponieważ trzeba było skarcić syna i mieć pewność, że został odpowiednio ukarany. Mógłbym mnożyć tutaj przykłady podobnego postępowania wobec Kelly i Katie. (Heather nie było jeszcze wtedy na świecie.) Nie zdawałem sobie sprawy, że uczę dzieci tego, czego chciałem uniknąć: „Uwagę taty można zwrócić na siebie najszybciej, gdy się coś nabroi.” Prowadząc teraz wykłady dla młodzieży, mogę przyznać, że co najmniej trzy czwarte poznanych dzieci opowiadało o identycznych reakcjach swoich rodziców. Również niedawno oglądany przeze mnie kolejny program telewizyjny z cyklu Focus on the Family, prowadzony przez dr. Jamesa Dobsona, potwierdził takie reakcje u rodziców.
