„Które chcieliśmy?” Stanęliśmy wobec konieczności dokonania wyboru. Poczuliśmy się jak pod zimnym prysznicem, szukaliśmy tylko jednego dziecka, a pozostałych czworo miało tu pozostać. Ponieważ dwoje z nich było jeszcze w powijakach, wiedzieliśmy, że nie były nam przeznaczone przez Boga. Nie chcieliśmy zakładać trzeciej rodziny, chcieliśmy powiększyć tylko naszą drugą rodzinę, to znaczy znaleźć brata lub siostrę dla Jonathana. Ograniczyło to możliwość wyboru do trojga dzieci: czteroletniej dziewczynki, pięcioletniego chłopca i sześcioletniej dziewczynki. Mała czterolatka już w minutę po wejściu do pokoju wdrapała się na moje kolana i zaczęła przekomarzać się, zdobywając tym moje serce. W tym czasie sześciolatka zaczęła zachowywać się jak mała mama. Pieściła i opiekowała się dwojgiem niemowlaków, zanim je zabrano. Wydała się nam również niezwykła. Wtedy spojrzeliśmy na chłopczyka, który jakby przyjmował to wszystko z obojętnością. Przeprosiliśmyna chwilę obecnych i wyszliśmy razem, by się pomodlić. Zaczęliśmy płakać. Po chwili znowu się modliliśmy. I tak płakaliśmy i modliliśmy się, płakaliśmy i modliliśmy się. Był to, dzięki Bogu, deszczowy dzień, toteż mogłem wyjść na dwór i… zmoknąć. Deszcz zmoczył mnie solidnie. Gdyby nie to, z pewnością dyrektor sierocińca pomyślałby sobie, że jesteśmy sentymentalni, słabi i mógłby nie dać nam żadnego dziecka. Podczas modlitwy Bóg wskazał nam tego, kogo powinniśmy wybrać. Potwierdził swój wybór w naszych sercach, chociaż oboje nie wiedzieliśmy, kogo drugie z nas wybrało. Obydwoje staraliśmy się to odgadnąć.
